sobota, 24 lipca 2010

Moi mężowie

Do tego posta zbierałam się od miesięcy. Jakoś nie wychodziło mi jego napisanie, bo ciągle się coś działo i ciągle miałam nowe myśli.
Może i lepiej, teraz będzie o wiele bardziej treściwy.

Kiedy pół roku temu po wyprowadzce jeszcze wtedy męża zaczynałam pisać, post miał zupełnie inny tytuł. Miał byc krzykliwą analizą mojej sytuacji i butnem przeciwko kobiecie, która mi go zabrała. Nazwałam ją wtedy lafiryndą. I gdyby nie mój honor i duma, które mnie blokowały zrobiłabym wszystko, żeby ją zniszczyć. Zawodowo chociażby, a miałam tę moc.

Zadałam sobie wtedy pytanie "dlaczego tak się stało"? Dziś dodatkowo dopytuję "dlaczego tak się dzieje"? - w odniesieniu do siebie i do wszystkich z mojego otoczenia (również bliskiego), którzy zdradzają i są zdradzani. To nie literówka, ani pomyłka. Ciągle ktoś się zdradza, ciągle ktoś odchodzi. To plaga, choroba, zaraza i nie wiem co jeszcze. Po tym, co zdarzyło mi się usłyszeć, zobaczyć zaczęłam się zastanawiać co się dzieje, gdzie wartości i sakramenty, szacunek i uczucia. Ile z tych osób jest naprawdę nieszczęśliwych w swoim związku? kto popełnił taki życiowy błąd, że teraz szuka ujścia. A kto po prostu szuka wrażeń, żeby "urozmaicić" sobie życie. Mój mąż pzez 10 lat powtarzał, że jestem spełnieniem jego marzeń, byliśmy szczęśliwi. Nie zalicza naszego małżeństwa do pomyłek. A jednak odszedł. Nie jest już z nią, nie jest szczęśliwy w nowym życiu. Tu akurat ona była pomyłką.

Ale minął kolejny miesiąc.
Usłyszałam od męża, że mnie kocha. Od nie mojego męża, od cudzego.
Od człowieka, który nie dostał ode mnie sygnału, którym nigdy nie byłam zainteresowana. To mąż, który ma super żonę i wspaniałe dzieci. Który na potrzeby kontaktu ze mną tworzył domowe "problemy". Sztampowe "żona mnie nie rozumie, nie słucha, nie potrafię z nią rozmawiać, a z Tobą mogę o wszystkim" itp. żałosne. Walczyłam z nim kilka miesięcy, aż osiągnęłam sukces. Sposobem, podstępem. Ale się udało.

Za jakiś czas przypadkiem poznałam bardzo atrakcyjnego mężczyznę. Taka iskra od pierwszego spojrzenia jakiej dawno nie czułam. Sama byłam w szoku. Nawet przez chwilę pomyślałam, że może tak musiało się stać u mnie w domu, może to za jakiś czas będzie mój książę z bajki... Książę pisał, smsował, dzwonił, zapraszał na kawę. Czarujący, bardzo ujmujący... i bardzo żonaty jak się później okazało!
Powiedział, że się zakochał i gdyby nie... dzieci, odszedłby od żony, żeby być ze mną. Zdążyłam więc przypadkiem przez chwilę... być tą trzecią. Zapytałam "dlaczego" - usłyszałam, że nie jest szczęśliwy w małżeństwie. No bo cóż miał mi powiedzieć. A ja nigdy nie zbadam i nie dowiem się czy on szukał wrażeń, czy rzeczywiście coś jest nie tak.
Niemniej jednak myślę, że nie jestem od jego żony w niczym lepsza ani gorsza. Jestem tylko inna. I to pewnie to jest takie ekscytujące.
Tak czy siak, przez te kilka "chwil" znajomości zdarzył się pocałunek i przytulenie. Mam z nim kontakt do dziś i potworną słabość do tego człowieka. I tylko dlatego, że stałam niedawno po drugiej stronie barykady panuję nad sytuacją. Tylko dlatego, że wiem jak to boli, a przede wszystkim, że nie wolno. Po prostu. Ale nie wiem, co by było, gdybym nie miała swoich doświadczeń. Może bym pomyślała, to jego decyzje, ja jestem wolna i mogę.
Czasem do siebie dzwonimy, czasem piszemy. Dla ogólnego dobra unikamy spotkań. Wiem, że powinnam tę znajomość uciąć całkowicie, bo mimo, że nic się nie dzieje, nie ma fizyczności i podtekstów, to mam świadomość, że każdy telefon sprawia mi radość. Jemu też. Wiem, że gdybym tylko chciała, mogłabym mieć go w opcji "full", ale jako trzecia.
To doświadczenie mi uświadomiło, że rzeczona L. prawdopodobnie też na dzień dobry usłyszała od mojego męża, że mu "źle w związku i żona go nie rozumie". Może nawet coś jeszcze usłyszała. Nie musiała wiedzieć, czy to prawda czy nie. Tego nawet ja nie wiem. A ona młoda jeszcze jest. Życia nie zna. Nie bronię jej, ale wiem jak wiele zależy w takiej sytuacji od mężczyzny.

A mąż, mój były mąż, się raz uaktywnia raz deaktywuje. Widujemy się regularnie. Albo z uwagi na stare zobowiązania i sprawy do załatwienia albo przypadkiem, albo po prostu na kawę. Potrafię z nim normalnie i swobodnie rozmawiać. Czasem za nim zatęsknię. I ciągle coś do niego czuję.
Czasem jeszcze przebudzę się w nocy i smutno mi, że nie ma mojego ulubionego przytulenia. Czasem złoszczę się, że nie mam komu ugotować obiadu i że w naszym domu tak pusto. Innym razem denerwuję się, że sama muszę wiercić dziurę w ścianie...
... a jeszcze innym razem... cieszę się, że mogę pomalować paznokcie na taki kolor, na jaki mam właśnie ochotę i nikt nie marudzi, że mu się nie podoba, że mogę kupić dwudziestą parę butów i setną torebkę i nikt nie zrzędzi, że mam czas dla siebie, mój czas i robię to, na co mam ochotę i odpoczywam.

Odpoczywam i zbieram siły na nowe życie. Zbieram też nowe doświadczenia i uczę się życia. Jak dla mnie to niesamowite. I mimo, że wolałabym mieć moją wcześniejszą stabilność życiową, to myślę, że skoro już mnie to spotkało, to wykorzystam ten czas tak, aby nowe życie było nieporównywalnie lepsze. I nic nie muszę robić. To wszystko się samo dzieje, a ja tylko patrzę, słucham, uczestniczę i wyciągam wnioski.

Życie jest naprawdę pokręcone i jednocześnie nieprawdopodobnie ciekawe. Już to mówiłam kiedyś - czasem myślę, że jestem wariatką. A może po prostu książkową "wiedźmą":) Jak to się dzieje, że to wszystko toczy się tak, a nie inaczej. Że to właśnie ja zbieram takie doświadczenia?

Naprawdę, aż sama jestem ciekawa co będzie dalej:)

niedziela, 4 lipca 2010

Porządki

Trzy razy zaczynałam pisać kolejnego posta.
I zawsze nie mogłam dokończyć. Bo w biegu, bo w pędzie, bo coś, bo ktoś.

Wpadłam w jakąś dziurę, przestrzeń, kosmos. Nie wiem co to.
Ale już dawno w to wpadłam i kiedyś o tym pisałam. Pozwoliło mi to przetrwać najgorszy czas, utrzymać się na powierzchni, kiedy mi się "woda do uszu nalewała". I dobrze.
Ale jestem o krok dalej i mam dość tej kosmicznej przestrzeni. Zaczyna mi przeszkadzać mój pęd, moje nieogarnięcie. Jestem urodzoną pedantką z potrzebą planowania i taki nieład, choć był mi potrzebny, zaczyna mnie teraz męczyć.
Tempo, jakie zawładnęło ostatnio moim życiem jest na dłuższą metę nie do wytrzymania. To jak z takim złym snem, który czasem miewałam - że gdzieś muszę zdążyć i ciągle biegnąc nie mogę dotrzeć do celu. Tak się właśnie mam. Wszystko na ostatnią chwilę, jestem non stop spóźniona, ciągle w jakimś niedoplanie. Jestem potwornie niezorganizowana. Nie do wytrzymania niezorganizowana... STOP!

Dość mówię, czas na porządki.

W 80% jest temu winna praca, więc zaciągam hamulec ręczny i wprowadzam zmiany. Od jutra pracuję tyle ile powinnam i ani deko więcej. Muszę popracować nad dawną formą koncentracji i zacząć sprawniej wykonywać moje zadania, wtedy nie będę miała zaległości. I czas na odpoczynek, nie tylko ciało tego potrzebuje ale i głowa.
W następnej kolejności do uporządkowania finanse. Muszę się bardziej kontrolować. A dalej... dalej emocje. Ale to na osobnego posta, do którego zbieram się również od kilku tygodni.
No i szafa, czas odłożyć o kilka rozmiarów za duże ciuchy na inną półkę i zadbać o lepszą przejrzystość. I po kolei wszystko inne ogarnę. Tym samym siebie też;) Wyjęłam białą kartkę i od rana notuję dziś wszystko, co mi przeszkadza. Będę to zmieniać i odhaczać.
Czas na przywrócenie ładu i postawienie życia na nogach, bo się lekko kiwa.

Poza tym mam się dobrze. Tak jak postanowiłam - to na razie czas dla mnie. Dbam o siebie i tylko o siebie. Robię to, na co mam ochotę i co sprawia mi przyjemność, nawet jeśli ostatnio nierzadko jest to szaleństwo. A jest.

Piszę pamiętnik. Chciałabym, żeby to kiedyś była książka.
Książka dla kobiet na zakręcie. Ale i nie tylko.
Bo albo niechcąco odkryłam i definiuję receptę na wyjście z życiowego dołka, albo stał się jakiś cud. I choć wiem, że jeszcze nie raz zapłaczę, to opanowanie rozwodu uznaję za mój mały sukces.